6 gru 2013

Zima

Miałem iść smutny, ponury, na pociąg. Krótko mówiąc, nie cierpię swojej pracy, dla studenta, za marny grosz, który jednak był potrzebny, jak nigdy wcześniej.

Ale, gdy, wychodząc, zbliżałem się do drzwi mojego bloku, na mej twarzy pojawił się nieoczekiwany tego dnia uśmiech. Niezapowiedziany, rozlał się wewnątrz całego ciała i postanowił zostać tam, tuląc mnie od środka, na co najmniej kilka godzin.

Śnieg. To on sprawił, że tak radosny wydał się ten dzień. Przez szybę w drzwiach zobaczyłem pełno białego puchu, wirującego w powietrzu, tak szybko, a tak wolno, tak chaotycznie, a tak majestatycznie. I usiąść by się chciało przy oknie, z herbatą lub kawą, lub czekoladą, i patrzeć na ten taniec, nawet dnia połowę, i marzyć, i rozmyślać, i śnić na jawie. Setki zdjęć widziałem na tumblrze oraz na facebooku, że dziewczyna siedziała przy oknie; światło, bijąc zza niego, rozjaśniało jej twarz, jej młodość, jej piękno. I blask w jej włosach, w jej oczach błysk, w swetrze, z kubkiem patrzyła na śnieg. I taką właśnie dziewczynę mógłby mi ktoś dać, co siedziałaby przy oknie i zachwycała śniegiem, co by kot mój ją polubił, i leżał razem z nią, wygrzewaliby się we dwoje przy kaloryferze. A ja bym patrzył na nich, i byłbym szczęśliwy.

Ale wyszedłem na pociąg. Otulony w szalik, czapkę, rękawiczki, płaszcz, ciepłe buty, przygotowany na zimę. Nic nie widziałem, gdyż wiatr wiał mi w oczy całą drogę, więc przypominały one wąskie szparki, cienkie wyrwy w twardości kamienia. Ale czułem. Na policzkach poczułem chłodny wiatr, tak niejednostajny, zwinny, silny. Ukłucia śniegu, którego zimno rozpuszczało się na cieple mej czerwonej twarzy; który lądował delikatnie, jak krążownik na nieznanej planecie, ostrożnie, by się nie popsuć, a którego załoga nie przewidziała, że glob, na którym ląduje, jest gorący i po dotknięciu ziemi, rozpłyną się wszyscy i nikt na tej obcej, nieprzyjaznej planecie nie będzie o nich pamiętał.

I szedłem tak, nieco tylko mogąc polegać na zmyśle wzroku. Czułem za to ten ciepły chłód i słyszałem odgłos samochodów jadących po mokrej nawierzchni. I wyobraziłem sobie wieczór, miasto, przystrojone tysiącami lampek i żarówek, mieniących się kolorami, zwiastujących neonowe święta. Ludzi ganiających za prezentami, wściekłych... Ale stop! Zobaczyłem zgoła coś innego. Ciepło miejskich świateł, wieczorami zapowiadających Mikołaja i choinkę, i siano pod obrusem. I ludzi cieszących się, że przez kilka dni w roku nic ich nie będzie trapić. Ludzi czekających ze zniecierpliwieniem na ten jeden dzień, w którym ktoś im wybaczy... Dzieci, zachwycające się każdym kolorem barwnych wystaw. I te samochody, których obrysy i światła odbijają się w śniegu i mokrej nawierzchni.

Doszedłem do pociągu, który już nie był brudny, bo śnieg zaciekami umył go co nieco, wsiadłem do środka i znalazłem miejsce.
I choć miałem grać całą drogę na swoim PSP, postanowiłem po prostu popatrzeć przez okno.

2 komentarze:

  1. Czytasz mi w myślach :) Ciesze się, że zacząłeś pisać, już nie mogłam się doczekać. Piękne !

    OdpowiedzUsuń
  2. Pam, czytam Ci w myślach, bo jesteśmy rodzeństwem, już dawno to uzgodniliśmy. I dziękuję, o piękno tu chodzi :)

    OdpowiedzUsuń