16 gru 2013

Interludium 1

Budząc się w mroku, widzę światło. Wątłe, brudne, przerywane światło starej świetlówki, zamkniętej w dusznej, zniszczonej obudowie.

Jestem w dziwnym, małym pomieszczeniu. Farba odłazi ze ścian, odsłaniając brud zepsutych desek. Podłogę naznaczył długoletni kurz i walające się po kątach śmieci. Być może wisi bądź leży pod ścianą stary obraz, zwykłe kwiaty, pomarańczowe, jak wszystko w tym nieczystym, słabym świetle.

Siedząc pod ścianą, patrzę przed siebie. Włącznik światła na przeciwległej ścianie już dawno został wyrwany, straszy ciemną dziurą. A mimo to te wątłe światło pali się i próbuje choć trochę rozjaśnić ten dziwny pokój.

Koło wyrwanego włącznika jest wyjście. Kiedyś stały tam drzwi, wiem to. Teraz wychodzi stamtąd nieprzenikniona ciemność. Patrzę w nią tępo. I boję się, strach otula ciepłem swych martwych dłoni wszystkie moje kości. Nie widząc nic, pragnę łkać.

Co kryje się za framugą? Czuję, że coś tam jest, coś musi być, skoro to czuję, absolutnie wszędzie.

A na prawo ode mnie tkwi kolejna dziura, prowadząca do trzeciego pokoju. Nie widzę go. Strach tężeje. Nie mogąc patrzeć jednocześnie w dwóch kierunkach, czuję rosnącą panikę. Świetlówka gaśnie na chwilę. Boję się momentu, w którym się zapali, choć trwa to dosłownie moment. Nic się nie pojawia. Ale czuję, że coś przed chwilą widziałem. Przez chwilę coś poruszyło zatęchłe powietrze.
Zapach rozkładu starego budynku zaczyna mnie mdlić. Szczury w rurach, cmentarzyska pod podłogą. Wilgoć tapet i robaki w deskach. W oczodołach brak okien, przyciągają grawitacją pustki. Nie widzę okien. Nie widzę okien, nie wiem, gdzie jestem.

Wiem jedno.
Coś kryje się w ciemności.
I czeka na mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz